
W tym miejscu warto wspomnieć, że w świętej naiwności wierzyłem do tego momentu, że oglądana przeze mnie posadzka jest stropem, litym kawałem betonu zbrojonego, grubego na kilkanaście centymetrów i kompletnie nie do ruszenia. Naiwne, ale po prostu się nad tym nie zastanawiałem, nawet się jej dokładnie nie przyglądałem.
Już po kilku uderzeniach przekonałem się jednak, że coś jest nie tak z tym „betonowym stropem”. Pod kilkucentymetrową warstwą cementu/betonu/cokolwiektobyło trafiliśmy na papier. Żółtą, starą, obleśną płytę papierową dwucentymetrowej grubości, którą dało się kruszyć palcami. Na tym etapie mieliśmy skute jakieś 20x20 centymetrów podłogi.

Ciekawość kazała nam kuć dalej i zobaczyć, co też może znajdować się pod warstwą papieru. Oczywiście należało w tym celu powiększyć otwór – miał więc on około 50x50 centymetrów, kiedy udało nam się oderwać większy płat papierowej płyty i zajrzeć pod niego. Coż tam było? Otóż gruz tam był. Dobre 5 centymetrów kawałków betonu, najróżniejszych kształtów i rozmiarów. Powyciągaliśmy tego trochę i – nareszcie – pod spodem było już coś, co z całą pewnością musiało być betonowym stropem.
W tym momencie rozorany fragment podłogi miał już rozmiary na tyle duże, że potrzeba by było pół worka cementu, żeby go zalać. Cóż więc pozostało jak nie pójść za ciosem i rozbebeszyć podłogę do końca? :D

Z czego więc składała się podłoga w naszej łazience (a pewnie i w całym mieszkaniu)? Licząc po kolei, od dołu:
- z betonowego stropu,
- pięciu centymetrów gruzu luzem, ledwo uklepanego łopatą,
- dwóch centymetrów papierowej płyty,
- warstwy papy, takiej jak na dachy,
- cementowej wylewki o grubości dość, ekhm, „swobodnej”.

Wyobraźnia budowlańców nie zna granic :)
Aby podłogę doprowadzić do przyzwoitego stanu zostało zużyte 15 worków zaprawy murarskiej + około 100kg gruzu pozostałego ze starej wylewki (dla obniżenia kosztów) oraz kilku worków posadzki. Po wszystkim pozostała jeszcze kupa gruzu ze starej podłogi, z którym COŚ należało zrobić ;)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz